Historia z gatunku "znacie, to posłuchajcie"
W 1939 roku, w malowniczym zamku, w uroczym saksońskim miasteczku Colditz Niemcy postanowili zorganizować obóz jeniecki dla oficerów, znany odtąd jako Oflag IV-C. Z racji położenia, infrastruktury, generalnie warownego charakteru zamku i dodatkowo zwiększonego garnizonu uznano, że Colditz będzie świetnym miejscem do zebrania w nim jeńców "podwyższonego ryzyka" - w szczególności takich, którzy mieli już na swoim koncie próby ucieczek z innych Oflagów i którzy nie sprawiali wrażenia jakby podejmowania takich prób mieli zamiar zaprzestać. To był bardzo głupi pomysł ze strony Niemców. Doprowadził bowiem do zgromadzenia w jednym miejscu nadzwyczaj sporego grona najbardziej buntowniczych, pomysłowych i zdeterminowanych indywidualności, jakie do tej pory były rozproszone po obozach na terenie całych Niemiec z przyległościami. Czego nieuchronnym, a z jakiegoś powodu nie branym przez pomysłodawców pod uwagę, skutkiem był klasyczny efekt synergii. Efekt tego zjawiska był dla Niemców fatalny: obóz, będący w założeniu twierdzą z której jakakolwiek ucieczka była "absolutnie niemożliwa", miał podczas całej wojny na swoim "koncie" największą liczbę ucieczek ze wszystkich Oflagów, jakimi Niemcy dysponowali. Różne źródła podają różne liczby - ale przyjmuje się, że z ponad 300 prób ucieczek, w około 120 przypadkach jeńcom udało się wydostać poza teren obozu, a 36 "osoboucieczek" zakończyło się sukcesem.
Jednym z najbardziej odjechanych pomysłów ucieczkowych był plan opuszczenia obozu przy pomocy szybowca. Dwaj brytyjscy lotnicy, przeniesieni karnie do Colditz za uprzednie próby ucieczek, natrafili w obozowej bibliotece na książkę o budowie samolotów. Po jej lekturze uznali, że własnoręczne - z pomocą współtowarzyszy - zbudowanie szybowca nie przekracza ich możliwości. Do konstrukcji posłużył głównie materiał ze śpiworów, listwy z łóżek, klepki podłogowe i przewody elektryczne. Budowa postępowała powoli, z zachowaniem maksymalnych srodków ostrożności, choć tu pewnym ułatwieniem było to, że Niemcy byli nastawieni na szukanie raczej tuneli ucieczkowych, niż lotniczego biura konstrukcyjnego.
Start miał się odbyć z dachu zamku - a dokładniej z rampy, zmontowanej z blatów stołowych, przy czym prędkość startową planowano uzyskać z wykorzystaniem sił natury. A konkretnie przy pomocy wyciągarki, której zasadniczym elementem miała być zrzucona z murów żeliwna wanna wypełniona cementem.
Montaż szybowca - nazwanego
"Colditz Cock" - doprowadzono do końca, jednak do powietrznej ucieczki już nie doszło; była wiosna 1945 i uznano, że nie ma sensu podejmować zbędnego ryzyka, skoro lada dzień można się było spodziewać wyzwolenia obozu. Zachowano jednak szybowiec w pogotowiu na wypadek, gdyby SS miało zamiar wymordować jeńców w obliczu nadciągającej ofensywy alianckiej - do czego na szczęście nie doszło. W połowie kwietnia do Colditz wkroczyły oddziały amerykańskie.
Na jedynym zachowanym zdjęciu (zrobionym wkrótce po wyzwoleniu obozu), Colditz Cock wygląda tak:
A całą historię przypominam tu dlatego, że
Colditz Cock wystartował z dachu zamku Colditz kilka dni temu . I poleciał
Co prawda nie ten oryginalny (ten niestety już nie istnieje), ale wykonany na podstawie oryginalnej dokumentacji model RC w skali 1:1, z manekinem zamiast dwóch żywych pilotów - ale też się liczy. Co nie, Rzepka?